
Oj, czerstwe. Na pomeczowej konferencji prasowej złotousty trener Czarnych Koszul – Jacek Zieliński powiedział, że za mało było ''piłkarskich rodzynków''. Celne spostrzeżenie. W zasadzie to nie uświadczyliśmy ich wcale. Chyba, że rodzynkiem nazwiemy ''wyjebkę przed się'' Rogera z tak zwanego krzyżaka lub klasyczne uderzenie łokciem Wojtka Szali aka. Szalgado. Fakt, że Danielek Mąka w tej sytuacji troszkę przyaktorzył, ale Robert Małek – zwany w środowisku kibicowskim ''Małkiem-pedałkiem'' – nie miał wątpliwości i wycenił łokietka na czerwień. Każdy ma takie rodzynki, na jakie zasłużył.
Inna sprawa, że Polonia powinna zgarnąć komplet punktów w tym spotkaniu. Przed meczem Legia wyglądała lepiej na papierze, nie mówiąc o ogromnym potencjale drugiej linii, która rzekomo jest najmocniejsza w kraju. Normalnie klękajcie narody. Wystarczyło kilka minut gry, aby spostrzec iż Majewski przewyższa kreatywnością Gizę i Iwańskiego razem wziętych, Kozioł jest lepszy od Jarzy w destrukcji, a dodatkowo potrafi celnie podać, co w przypadku legionisty nie było już tak oczywiste. Również na skrzydle Polonia miała więcej pożytku z Adriana Mierzejewskiego i Łukasza Trałki, a niżeli Legia z Rogera i Maćka Rybusa. Na plus w ekipie Janka Urbana wypadł jedynie Inaki Astiz, który wygrywał większość pojedynków główkowych i znakomicie czytał grę, a także Jano Mucha, który po raz kolejny potwierdził, że jest najlepszym bramkarzem w polskiej lidze. Warto nadmienić, że Słowak przez ponad pół godziny grał (najprawdopodbniej) – z naderwanym mięśniem łydki. Dzisiaj przejdzie badania usg..
Tak więc z dużej chmury mały deszcz. Balon związany z derbami stolicy był pompowany od dwóch miesięcy, a tak naprawdę doświadczyliśmy sporej dawki kopania się w czoło. Jedyną rozrywką była konsumpcja kiełbasek w przerwie meczu.
Aha, frekwencja jak przystało na derby europejskiej stolicy – arcywysoka.
