
Niedawno z nieukrywanym zachwytem pisałem o umiejętnościach wschodzącej gwiazdy światowego futbolu - Hulku. Teraz chciałbym przedstawić sylwetkę zawodnika, o którego jeszcze dwa lata temu biły się największe kluby Europy. Obecnie jego kariera troszkę przyhamowała, ale potencjał drzemie w nim olbrzymi.
Mowa o Fabio Coentrao, wychowanku Rio Ave. To właśnie w barwach tego klubu zadebiutował w portugalskiej ekstraklasie, będąc zaledwie 17-letnim szczawiem. Później ekipa z malowniczego miasteczka w regionie Oporto spadła do drugiej ligi, a młody Fabio wyrósł na jej kluczową postać. Gdy w Pucharze Portugalii zasadził Sportingowi bramę z 30 metrów, media nadały mu przydomek "Figo das Caxinas" - ze względu na podobny styl gry do wyżelowanego Luisa Figo.
Latem 2007 roku na biurku prezesa Rio Ave leżały już oferty dla utalentowanego młodziana z Realu Madryt, Manchesteru United, Chelsea oraz czołowych drużyn portugalskich. Fabio ostatecznie uznał, że najlepszym rozwiązaniem dla rozwoju jego kariery będzie transfer do Benfiki Lizbona. Jak się okazało - niekoniecznie.
Na Estadio da Luz przeszedł tuż przed Mistrzostwami Świata do lat 20 w Kanadzie, gdzie był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Portugalczyków. Mourinho, SAF, czy Schuster pluli sobie w brodę, że sprzątnięto im takiego grajka z przed nosa.
Niemniej jednak rzeczywistość w Benfice nie okazała się tak różowa, jakby się mogło wydawać. Ówczesny trener ''Orłów'' desygnował go do gry jedynie trzykrotnie podczas całej rundy jesiennej. Lekko podkurwiony Fabio został wypożyczony więc na słoneczną Maderę, do tamtejszego Nacionalu. W klubie, gdzie notabene pierwsze kroki stawiał Cristiano Ronaldo, radził sobie bardzo dobrze. Rozegrał 16 spotkań i strzelił 4 bramki, z czego dwie zaaplikował w taki oto sposób Smokom z Porto:
.
Po sezonie wrócił do Lizbony, ale po raz kolejny okazało się, że nie ma tam dla niego miejsca. Wypożyczono go do świeżego spadkowicza z La Liga - Realu Saragossa. W Hiszpanii wiele sobie po nim obiecywano, od włodarzy klubu począwszy na dziennikarzach skończywszy. Poczas pobytu w ekipie Blanquillos okazało się, że oprócz niezłych umiejętności piłkarskich, jest także niezłym lambadziarzem. Ostatecznie rozegrał tam jedno spotkanie, po czym mu podziękowano.
Fabio podkulił więc ogon i zawinął się z powrotem do Lizbony. Orły dały mu niejako ostatnią szansę nie sprzedając go, a jedynie wypożyczając po raz enty, tym razem do rodzinnego Rio Ave. Powrót na stare śmieci chyba mu służy. Gra regularnie i strzelił nawet bramkę, która kandyduje do miana najładniejszej w sezonie. Oczywiście piłę z siaty wyjmował bramkarz FC Porto - Helton.
Nad Tagiem w dalszym ciągu sporo sobie po nim obiecują. Wielu w nim widzi talent na miarę superskrzydłowych - Cristiano Ronaldo, Ricardo Quaresmy, czy Sim(ul)ao. Ja także się pod tym podpisuje ''ręcami i nogami'', widząc w przypadku Fabio Coentrao pewną analogię z rodzimym erudytą - Kamilem Grosickim. W głowie niewiele, ale talent przeogromny.