wtorek, 14 kwietnia 2009

WonderTwins


Bliźniacy w zawodowym futbolu, to żadne novum. Wszyscy doskonale pamiętają Franka i Ronalda de Boera, braci Tachibana, Szotę i Arcziła Arweładze, braci Bieriezuckich, czy też słynnych holenderskich skrzydłowych z lat 70. - Willy'ego i Rene Van der Kerkhof. Co prawda w Polsce określenie ''bliźniacy'' nabrało pejoratywnego znaczenia, niemniej jednak etatowymi jednojajowcami w rodzimym futbolu są bracia Żewłakow. Ostatnio zaistnieć starają się także bracia Gikiewiczowie. Bliźniaka grającego zawodowo w piłkę ma także Thomas Ravelli, czy Ebbe Sand, ale do brzegu...

Otóż włodarze i kibice Benfiki Lizbona są przekonani, że za kilka lat na Estadio da Luz będą błyszczeć bracia Goncalves. Te hurraoptymistyczne opinie są głoszone o tyle na wyrost, że obaj piłkarze dopiero przed miesiącem skończyli... 7 lat. Obecnie w swojej kategorii wiekowiej trzaskają aż miło, zapełniając domową półkę kolejnymi posrebrzanymi błyskotkami. Narazie nieco większy zachwyt wzbudza grający na pozycji napastnika - Yoann, którego już okrzyknięto białym Eusebio. Natomiast jego brat Jordan występuje na pozycji bramkarza.

Obaj urodzili się w Luksemburgu, dokąd wyemigrowali ich rodzice. Gdy chłopcy mieli 4 lata postanowili jednak wrócić do kraju i zapisać ich do szkółki lizbońskiej Benfiki, której zagorzałym kibicem jest ich ojciec.

Na poniższych filmach szczawie liczą sobie po 6 lat. Yoann, jak na gościa który dopiero co skończył zerówkę i obowiązkowe zajęcia z korektywy, to ma nadzwyczajną koordynację ruchową.





PS. Pewnie nie wiele osób wie, że jeden z bliźniaków wymienionych w pierwszym akapicie na początku lat 90. miał trafić do Naprzodu Rydułtowy. Chodzi oczywiście o Szotę Arweładze. Transfer nie doszedł jednak do skutku z powodów czysto administracyjnych. Opatrzność nad nim czuwała.

czwartek, 9 kwietnia 2009

Z Copacabany na Konwiktorską

Polonia Warszawa od dłuższego czasu szuka bramkostrzelnego napastnika. Zimą testowali Tomasa Oraveca z Artmedii Petrzalka i Predraga Sikimica z Amkara Perm. Pierwszy nie podpasował trenerowi Zielińskiemu, zaś drugi nawet mu się spodobał, ale okazało się że nie ma niego pieniążków. Szukali jednak dalej i w końcu znaleźli... ofensywnego pomocnika.

Nazywa się Marcelo Fazzio Sarvas i pochodzi z Brazylii. Dotychczas brylował w II lidze szwedzkiej, gdzie cztery lata temu broniąc barw Idrettsklubben Start strzelił 10 bramek i zaliczył 11 asyst. Całkiem przyzwoicie, biorąc pod uwagę fakt, iż występujący również na zapleczu szwedzkiej ekstraklasy Marcin Burkhardt ostatni raz miał taki bilans przed trzema laty i to grając w Championship Managera.

Sarvas zagrał wczoraj w sparingu z Victorią Sulejówek i strzelił dla KSP dwie bramki (mecz zakończył się remisem 2:2). Co pradwa Polonia wystawiła głównie sucharów z Młodej Ekstraklasy, ale wśród nich znalazło się miejsce także dla kilku wirtuozów z pierwszej ekipy - Krzysia Gajtkowskiego, Daniela Mąki czy Damiana Jaronia. A wiadomo, że jak ktoś pieprznie dwie bramy z Sulejówkiem, to musi być niezłym kozakiem. Paweł Mariuszek z Wisły Kraków już drży na myśl o konfrontacji z tak znakomitym i wyjątkowo umotywowanym zawodnikiem.

Mało tego, chłopak doczekał się kompilacji ze swoimi skillsami na youtube. Inna sprawa, że w dzisiejszych czasach, należałoby mówić o zaskoczeniu, jeżeli by takowej nie posiadał. Ponadto szwedzki dziennikarz, Patrik Persson mówi, że zawodnik jest o krok od przejścia do ''Czarnych Koszul''. Skoro Patrik tak mówi, to pewnie tak jest. Boasvindas Marcelo!

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Jak Becali został gitem


Niedawno pisałem o Gigim, jako o jednym z największych narwańców we współczesnym futbolu. To że ma pod strzechą nierówno, to nie ulega wątpliwości, ale warto nadmienić, że w rumuńskim półświatku funkcjonuje jako ichniejszy Krzysztof Jarzyna ze Szczecina - szef wszystkich szefów.

W styczniu bieżącego roku kilku pajaców buchnęło spod jego domu merola. Następnie odezwali się do Gigiego z prośbą o uiszczenie opłaty za zgubę. Jako, że właściciel Steauy do miękkich bolków nie należy, postanowił zabrać czterech (lub sześciu - są różne wersje) karków, którzy pracują dla niego i wyruszył na polowanie.

Gdy zlokalizowali cwaniaczków, to bez zbędnych ceregieli przeszli do wymiany uprzejmości. Na luzie, wyposażeni w broń gładkolufową, wysadzili delikwentów z fury, aby niezwłocznie przesadzić ich do bagażnika. Następnie wywieźli ich pod Bukareszt i na pamiątkę przestrzelili jednemu kolano. Kulawy będzie pamiętał, że zadarł z gitem.

Niemniej jednak ktoś się rozpruł i w ubiegły piątek policja przetransportowała Becaliego do jednego z bukaresztańskich więzień, aby tam obejrzał swoje nowe kojo. Ciekawe czy wychodek namawiał go na frajernie...

Cytując klasyka:

"Zdejmuje okulary tylko wtedy, jeżeli rozmawia z kobietami albo jeżeli zaraz będzie zabijał z pomocą swoich rozlicznych prawych i lewych rąk. Jeśli pan Gigi Becali mówi tak, a nie inaczej, to ma być tak, a nie inaczej, makao, i po makale."

wtorek, 31 marca 2009

O Fabio z ''Rio Grande''


Niedawno z nieukrywanym zachwytem pisałem o umiejętnościach wschodzącej gwiazdy światowego futbolu - Hulku. Teraz chciałbym przedstawić sylwetkę zawodnika, o którego jeszcze dwa lata temu biły się największe kluby Europy. Obecnie jego kariera troszkę przyhamowała, ale potencjał drzemie w nim olbrzymi.

Mowa o Fabio Coentrao, wychowanku Rio Ave. To właśnie w barwach tego klubu zadebiutował w portugalskiej ekstraklasie, będąc zaledwie 17-letnim szczawiem. Później ekipa z malowniczego miasteczka w regionie Oporto spadła do drugiej ligi, a młody Fabio wyrósł na jej kluczową postać. Gdy w Pucharze Portugalii zasadził Sportingowi bramę z 30 metrów, media nadały mu przydomek "Figo das Caxinas" - ze względu na podobny styl gry do wyżelowanego Luisa Figo.

Latem 2007 roku na biurku prezesa Rio Ave leżały już oferty dla utalentowanego młodziana z Realu Madryt, Manchesteru United, Chelsea oraz czołowych drużyn portugalskich. Fabio ostatecznie uznał, że najlepszym rozwiązaniem dla rozwoju jego kariery będzie transfer do Benfiki Lizbona. Jak się okazało - niekoniecznie.

Na Estadio da Luz przeszedł tuż przed Mistrzostwami Świata do lat 20 w Kanadzie, gdzie był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Portugalczyków. Mourinho, SAF, czy Schuster pluli sobie w brodę, że sprzątnięto im takiego grajka z przed nosa.



Niemniej jednak rzeczywistość w Benfice nie okazała się tak różowa, jakby się mogło wydawać. Ówczesny trener ''Orłów'' desygnował go do gry jedynie trzykrotnie podczas całej rundy jesiennej. Lekko podkurwiony Fabio został wypożyczony więc na słoneczną Maderę, do tamtejszego Nacionalu. W klubie, gdzie notabene pierwsze kroki stawiał Cristiano Ronaldo, radził sobie bardzo dobrze. Rozegrał 16 spotkań i strzelił 4 bramki, z czego dwie zaaplikował w taki oto sposób Smokom z Porto:
.

Po sezonie wrócił do Lizbony, ale po raz kolejny okazało się, że nie ma tam dla niego miejsca. Wypożyczono go do świeżego spadkowicza z La Liga - Realu Saragossa. W Hiszpanii wiele sobie po nim obiecywano, od włodarzy klubu począwszy na dziennikarzach skończywszy. Poczas pobytu w ekipie Blanquillos okazało się, że oprócz niezłych umiejętności piłkarskich, jest także niezłym lambadziarzem. Ostatecznie rozegrał tam jedno spotkanie, po czym mu podziękowano.

Fabio podkulił więc ogon i zawinął się z powrotem do Lizbony. Orły dały mu niejako ostatnią szansę nie sprzedając go, a jedynie wypożyczając po raz enty, tym razem do rodzinnego Rio Ave. Powrót na stare śmieci chyba mu służy. Gra regularnie i strzelił nawet bramkę, która kandyduje do miana najładniejszej w sezonie. Oczywiście piłę z siaty wyjmował bramkarz FC Porto - Helton.



Nad Tagiem w dalszym ciągu sporo sobie po nim obiecują. Wielu w nim widzi talent na miarę superskrzydłowych - Cristiano Ronaldo, Ricardo Quaresmy, czy Sim(ul)ao. Ja także się pod tym podpisuje ''ręcami i nogami'', widząc w przypadku Fabio Coentrao pewną analogię z rodzimym erudytą - Kamilem Grosickim. W głowie niewiele, ale talent przeogromny.

niedziela, 29 marca 2009

Holly Goalie i płaczący Krysz

Wszyscy równo jadą z Arturem Borucem, który - fakt faktem - wyjątkowo się stara abyśmy nie pojechali na afrykański mundial. Najpierw delikatnie mówiąc zaliczył nie najlepszy mecz ze Słowacją na Tehelnym Polu, a teraz wpuścił dwa cabaje z Irlandczykami. Dla mnie jednak taką samą odpowiedzialność za te porażki ponosi linia obrony, a w szczególności para stoperów - Dudka i Żewłakow. Z resztą, od czasów Hajty i Wałdocha mamy spore problemy z obsadzeniem tej pozycji. Może warto zacząć śmielej stawiać na Piotra Polczaka i Tomasza Jodłowca? Swoją szansę w kadrze powinien otrzymać także Adam Banaś, który bardzo dobrze sobie poczyna w Górniku Zabrze. Nieustannie peany pod jego adresem wygłasza najbardziej opalony polski menago - Mariusz Piekarski.

Na pocieszenie dla Boruca i Żewłakowa (w roli głównej Synowie Albionu - Gary Neville i Paul Robinson):



Płacze Polska, płacze też Portugalia. Mowiąc kolokwialnie, podopieczni Carlosa Queiroza są w dupie, gdyż w dotychczasowych pięciu meczach zgromadzili zaledwie 6 punktów. Tracą już 4 oczka do Danii i rewelacyjnych Madziarów. Dodatkowo mają rozegrany jeden mecz więcej niż Szwecja, z którą wczoraj bezbramkowo zremisowali na Estadio do Dragao. Po meczu wieloletni asystent sir Alexa Fergusona wypowiadał się w stylu Janka Urbana - zagraliśmy dobre spotkanie, ale zabrakło skuteczności. W mediach nad Tagiem zawrzało - ''Żegnaj Afryko", "Bez bramek nie ma cudów", "Praktycznie niemożliwe''. Co ciekawe największe gazety sportowe uznały, że najlepiej ciężką sytuację w jakiej znalazła się ich reprezentacja, oddaje zdjęcie płaczącego Cristiano.



Skrót meczu Portugalia - Szwecja. Widać, że do wysokiej formy powraca Tiago.




PS. Wczoraj w grze biało-czerwonych wyraźnie było widać trenerską rękę Stefana Majewskiego. ''Pakuj laptopa, Majewski pakuj laptopa...''

sobota, 28 marca 2009

Komiksowo


Gdyby ktoś mnie dzisiaj zapytał o odkrycie bieżącego sezonu w Europie, to bez cienia wątpliwości wskazałbym zawodnika, który dla mnie jest napastnikiem kompletnym. Znakomite warunki fizyczne, nienaganna technika, młotek w nodze, a i czas na setkę lepszy od Michała Zielińskiego - tak po krótce wygląda charakterystyka 22-letniego gracza FC Porto - Hulka.

Elementem, który od razu przykuwa uwagę jest jego komiksowy pseudonim. Teorii na ten temat jest wiele, choć tak naprawdę nie wiem, co mówiła jego mama, gdy wołała go na zupę. Nie trzeba jednak specjalnie się zagłębiać w genezę jego super ksywy, aby dostrzec wizualne podobieństwo pomiędzy zawodnikiem, a tytułowym bohaterem komiksu ''The Hulk''. Givanildo Vieira de Souza - bo tak brzmi jego pełne imię - wygląda trochę jak młodszy brat Lou Ferrigno, który wcielił się w filmową postać Hulka.

Tyle o jego gwiazdorskim przydomku. Do brzegu.

Zawodnik Smoków pierwsze piłkarskie kroki stawiał w szkółce Corinthians Alagoano, która słynie z doskonałej pracy z młodzieżą. Piłkarskie szlify zbierali tam m.in. ''brazylijscy Portugalczycy'' - Deco i Pepe. W 2005 roku postanowił opuścić słoneczną Brazylię i wyjechał do japońskiego Kawasaki Frontale. Pierwszy sezon w kraju kwitnącej wiśni nie wypadł jednak imponująco (1 gol w 11 meczach), ale można to usprawiedliwić drobnymi problemami z aklimatyzacją. Następne dwa lata w ojczyźnie Tsubsy, to tylko miód, pomarańcze i wizyty w zakładach pracy. Najpierw w barwach Consadole Saporro trzasnął 25 bramek w 38 spotkaniach, a sezon później już w koszulce Tokyo Verdy ukłuł 44-krotnie w 55 meczach. Po tak owocnych żniwach, prezes FC Porto - Pinto da Costa przelał na konto japończyków 6 melonów euro i zwerbował Hulka na Estadio do Dragao.

Jak się okazało - był to strzał w dziesiątkę. Brazylijczyk szybko polubił suszonego dorsza i lokalne wino, po czym zaczął czarować umiejętnościami portugalskich kibiców. W 20 spotkaniach strzelił 8 bramek, będąc kluczowym ogniwem w układance trenera Jesualdo Ferreiry. Obecnie ostrzą sobie na niego zęby kluby włoskie - Milan, Inter i Napoli, ale z jego walorami kierunek transferowy może być tylko jeden - Premiership.

A oto, jak Hulk poczyna sobie w Portugalii:

wtorek, 24 marca 2009

Strzelaj i tańcz.

W spotkaniu 29. kolejki Ligue 1 Tuluza rozbiła PSG 4:1. Rezultat lekko zaskakujący, ale prawdziwą wisienką na torcie jest cieszynka, jaką zaprezentował po strzeleniu czwartej bramki dla gospodarzy - Daniel Braaten.

Reprezentant Norwegii nad Garonnę trafił latem ubiegłego roku z Boltonu, w ramach rozliczenia za Johanna Elmandera.

Na boisku radzi sobie przyzwoicie, ale widać że i w klubach ścian nie podpiera. Takiego break'a nie powstydziliby się chłopaki z Nontoper Mielonka.

niedziela, 15 marca 2009

Szalony Gigi


Jest jednym z największych narwańców w historii europejskiego futbolu - kontrowersyjny, charyzmatyczny, z grubym portfelem i pretensjonalną retoryką - George Becali, właściciel Steauy Bukareszt od lat jest na ustach rumuńskich mediów. Jego cięty język, porywczość i irracjonalne pomysły sprawiają, iż znaczna część programów z jego udziałem kończy się skandalem. Jako że jest jednym z najbogatszych ludzi w tej części Europy, to nie zwykł się przejmować opinią innych.

O Becalim zrobiło się ponownie głośno w mediach przed tygodniem, kiedy to po przegranym meczu z FC Brasov tak skomentował postawę dwóch swoich zawodników (Tiago Gomesa i Janosa Szekelyego): - Od pierwszych minut meczu wyglądało to tak, jakbyśmy mieli o dwóch zawodników mniej od Brasova. Wiem, że za Tiago nikt mi nie da pieniędzy, więc to ja dopłace 100 tys. euro, byleby ktoś uwolnił mnie od niego. Nad Szekelym będę musiał się zastanowić. Zapłaciliśmy za niego niedawno 1,5 mln euro.

Tiago Gomes do ekipy Mariusa Lacatusa jest tylko wypożyczony i po sezonie z pewnością powróci do Estreli Amadora. Co ciekawe, podobna sytuacja miała miejsce przed dwoma laty w przypadku innego Portugalczyka - Carlosa Fernandresa. Po kilku wpuszczonych ''cabajach'' Gigiemu skoczyło ciśnienie i rozwiązał kontrakt z urodzonym w DR Kongo bramkarzem. Fernandes dostał spore odszkodowanie i zahaczył się w londyńskim Charltonie. Tam jednak długo miejsca nie zagrzał i od dwóch sezonów broni barw irańskiego Fuladu Chuzestan.

Oprócz zamiłowania do pieniędzy i piłki nożnej, Becali czynnie uczestniczy w życiu politycznym swojego kraju. W 2004 roku kandydował nawet na prezydenta Rumunii, ale wyborcza rzeczywistość okazała się dla niego brutalna - otrzymał zaledwie 1,77% głosów. Ponadto słynie ze swoich nacjonalistycznych poglądów, które przejawiają się w: ksenofobii w odniesieniu do mniejszości węgierskiej (w szczegołności do właściciela CFR Cluj - Arpada Paszkanyiego), homofobii oraz chrześcijańskim fanatyźmie.

A propos religijnego fanatyzmu i skandali. W grudniu ubiegłego roku postanowił zwolnić trenera od przygotowania fizycznego - Yukselę Yesilove tylko dlatego, że ten jest muzułmaninem.

"Nie chcę go tu oglądać. Steaua jest chrześcijańskim klubem, a my przez niego mamy złą passę. Nie możemy trzymać muzułmanina w zespole, który ma krzyż na koszulkach i autokarach" - argumentował.

Ktoś za słabe rezultaty w klubie musiał polecieć. Niemniej jednak Gigi ma znacznie szerszy wachlarz szalonych pomysłów. Gdy w ubiegłym sezonie Steaua systematycznie zawodziła (w tym czasie czterokrotnie zmieniał trenera) postanowił wprowadzić nowy system kar za poniesione na boisku porażki - każdy z zawodników w przypadku niekorzystnego rezultatu musiał uiścić na konto klubu opłatę w wysokości 3000 tysięcy euro. Becali był jednak na tyle humanitarny, iż zwalniał z tej opłaty zawodników, którzy nie pojawili się w danym mecz na placu gry. W ten sposób leczący przez dłuższy czas kontuzję Paweł Golański mógł troszkę przyoszczędzić.

Ciekawa historia wydarzyła się także pod koniec ubiegłego sezonu w lidze rumuńskiej. Przed derbowym spotkaniem pomiędzy CFR Cluj, a Universitateą właściciel Steauy postanowił dodatkowo zmobilizować zawodników tej drugiej ekipy. W tym celu wysłał do Transylwanii swoich ludzi z drobną gotówką - 1,4 mln euro. Gdy zatrzymała ich policja, Becali z charakterystycznym dla siebie sarkazmem oznajmił, iż pieniądze były przeznaczone na zakup słodyczy. Podobno chodziło o 3 tony bajecznych.

O rotacji na ławce trenerskiej za czasów Becaliego można byłoby napisać doktorat. Warto wspomnieć, że zaledwie 3 miesiące na tym stanowisku utrzymał się - swego czasu serdeczny przyjaciel Gigiego - słynny Gheorghe Hagi. Nie wytrzymał jednak po tym jak właściciel - niczym Zbyszek Drzymała w Groclinie - zaczął ustalać za niego wyjściową jedenastkę oraz informować go telefonicznie o konieczności wprowadzenia zmian. Gdyby był nieco bystrzejszy mógłby zrobić akcję ala Jacek Kardela. Ten ów jegomość, gdy był prezesem Zagłębia Lubin postanowił lepiej przypilnować trenerów oraz piłkarzy i podczas jednego z ligowych meczów zasiadł na ławce rezerwowych. Do meczowego protokołu był wpisany jako lekarz...

W Polsce o takie oryginały jak Becali jednak ciężko. Spore predyspozycje ku temu ma właściciel Polonii - Józef Wojciechowski, którego wyraźnie kręci trenerka. Swego czasu dobrze zapowiadał się Robert Pietryszyn, który mógł nawet z bliska podejrzeć mistrza ceremonii (Becaliego przyp.) przy okazji dwumeczu w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Baa, podobno nawet podarował mu pamiątkowy zestaw szachów!

Gigi śmieje się przez 6 minut w tv:


- More amazing videos are a click away

piątek, 27 lutego 2009

Czerstwe derby stolicy


Oj, czerstwe. Na pomeczowej konferencji prasowej złotousty trener Czarnych Koszul – Jacek Zieliński powiedział, że za mało było ''piłkarskich rodzynków''. Celne spostrzeżenie. W zasadzie to nie uświadczyliśmy ich wcale. Chyba, że rodzynkiem nazwiemy ''wyjebkę przed się'' Rogera z tak zwanego krzyżaka lub klasyczne uderzenie łokciem Wojtka Szali aka. Szalgado. Fakt, że Danielek Mąka w tej sytuacji troszkę przyaktorzył, ale Robert Małek – zwany w środowisku kibicowskim ''Małkiem-pedałkiem'' – nie miał wątpliwości i wycenił łokietka na czerwień. Każdy ma takie rodzynki, na jakie zasłużył.

Inna sprawa, że Polonia powinna zgarnąć komplet punktów w tym spotkaniu. Przed meczem Legia wyglądała lepiej na papierze, nie mówiąc o ogromnym potencjale drugiej linii, która rzekomo jest najmocniejsza w kraju. Normalnie klękajcie narody. Wystarczyło kilka minut gry, aby spostrzec iż Majewski przewyższa kreatywnością Gizę i Iwańskiego razem wziętych, Kozioł jest lepszy od Jarzy w destrukcji, a dodatkowo potrafi celnie podać, co w przypadku legionisty nie było już tak oczywiste. Również na skrzydle Polonia miała więcej pożytku z Adriana Mierzejewskiego i Łukasza Trałki, a niżeli Legia z Rogera i Maćka Rybusa. Na plus w ekipie Janka Urbana wypadł jedynie Inaki Astiz, który wygrywał większość pojedynków główkowych i znakomicie czytał grę, a także Jano Mucha, który po raz kolejny potwierdził, że jest najlepszym bramkarzem w polskiej lidze. Warto nadmienić, że Słowak przez ponad pół godziny grał (najprawdopodbniej) – z naderwanym mięśniem łydki. Dzisiaj przejdzie badania usg..

Tak więc z dużej chmury mały deszcz. Balon związany z derbami stolicy był pompowany od dwóch miesięcy, a tak naprawdę doświadczyliśmy sporej dawki kopania się w czoło. Jedyną rozrywką była konsumpcja kiełbasek w przerwie meczu.

Aha, frekwencja jak przystało na derby europejskiej stolicy – arcywysoka.
"Nieliczni, ale fanatyczni" ;]

niedziela, 15 lutego 2009

Kokainowy Artur i polska mafia


Czternasty dzień lutego, niby zacna data, bo wiadomo - walentynki. Tymczasem polskie media ogarnia panika. Ktoś puścił plotkę, że ''News of the World'' szykuje się do publikacji szokujących informacji na temat Artura Boruca. Polak rzekomo miał zostać sfotografowany podczas staropolskiego obrzędu - zażywania kokainy. Skandal! Mało tego, Boruc miał brać udział w procederze ustawiania meczów, działając na zlecenie POLSKIEJ MAFII. Od razu ciśnie się na usta cytat z tvn-owiskiej superprodukcji: "Jakiej mafii? W Polsce głąbie nie ma mafii"...

Urodzony erudyta - Michał Pol ''czekał na egzekucję'', opiniotwórcze weszlo.com zajmowało się kalkulacjami nad długością dyskwalifikacji popularnego Borubara. Swój materiał na ten temat wyemitował także tvn24, a pudelek trzasnął notkę. Brakowało tylko Ryszarda Cebuli z programu Uwaga. Wszyscy jednym głosem wieszczyli niechybny upadek Króla Artura.

Naczytawszy się tych głupot, zmusiłem się do wstania na kacu w godzinach wczesno-porannych, aby zasięgnąć sławetnej lektury w brytyjskim szmatławcu. Po wejściu na internetowe wydanie tego zacnego tytułu znalazłem wiele interesujących informacji, np. że Becks zostaje w Milanie, Mourinho jeszcze wróci na Stamford Bridge, a nowobogaccy z Manchesteru City zagięli parol na popularnego Felipao, którego groźny Roman niedawno wypieprzył z Chelsea. Ani słowa o Borucu, kokainie i polskiej mafii ustawiającej mecze na Wyspach. Dammit!

Typowo polska histeria. Jutro "Fakt" napisze, że włodarze Celtiku zapłacili brytyjskiemu brukowcowi 3 miliony funtów, dorzucając jeszcze trzech murzynów ze szkółki piłkarskiej, którzy przez najbliższy rok będą się trudnić kolportażem "The Sun". Taka była cena za milczenie.

Za około godzinę początek Old Firm Derby. Jeżeli podopieczni Gordona Strachana wygrają, Artur Boruc powinien zaserwować wszystkim malkontentom znad Wisły poniższą cieszynkę:

piątek, 6 lutego 2009

Gdy z boiska wieje nudą...

Wpis z cyklu - mniej treści, a więcej obrazków.

Czasami przyjdzie nam obejrzeć mecz, który jest niemiłosiernie nudny. Ogólnie rzecz ujmując - piłkarze kopią się w czoło przez pełne 90 minut. I w takich własnie momentach zdegustowani kibice postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i przebiec się na golasa po murawie. No chyba, że akcja dzieje się w Polsce - wówczas kibic biegnie pod sektor gości, żeby skroić im flagę, bądź też w celu nawiązania bliższej interakcji może przypieprzyć w mazak. Przed Wami esencja boiskowych przebieżek.

I teraz szybki konkurs audiotele - Który z piłkarzy najlepiej przeorał intruza?

1. Robert Rogan (GKS Bełchatów)


2. Radoslav Kovac (Spartak Moskwa)


3. Ukraiński duet (bliżej niezidentyfikowany)


Nie każda zorganizowana akcja na płycie boiska musi się kończyć w sposób drastyczny. Czasami może zostać okraszona pięknym golem:



Chłopakom Donadoniego podobne atrakcje trafiały się nawet kiedy łupali w dziada. Jednostki treningowe makaroniarzy podczas Euro 2008 były na tyle nudne, że dwie panie z włoskiej telewizji postanowiły rozerwać żelbetonowych chłopaków, jak i całą publikę...



I to jest piękno futbolu ;)

czwartek, 5 lutego 2009

Drewnianego Tomka Przypadki

Rodzimi kopacze wyjechali do Portugalii, aby pograć troszeczkę na play station, zrobić flaszeczkę... ekhm - intensywnie trenować przed marcowymi meczami w ramach eliminacji do MŚ. W końcu jak ojczyzna wzywa, to trzeba zapieprzać!

Wczoraj rozegrali swój pierwszy sparing z piątoligowym FC Ferreiras (nie sugerujcie się komentatorem z tvp, który twardo optuje za tym, że to jednak trzecioligowiec). Poziom spotkania był podobno tragiczny, a do tego bramek jak na lekarstwo. Akurat kanonady strzeleckiej chyba nikt się nie spodziewał, bo Leo desygnował do gry prawdziwy atak śmierci - Michała Zielińskiego z Polonii Bytom (15 spotkań w rundzie jesiennej, 0 bramek) oraz Tomasza Zahorskiego (16 spotkań i uwaga - 1 bramka). Prawdziwe kozaki.

Szczególnie swoją grą zaimponował mi Zahor, który w swoim stylu nie trafił do pustaka, i to kilkakrotnie. Warto przypomnieć, że - podobno! - przed austriacko-szwajcarskim czempionatem do klubu z Roosevelta spływały oferty opiewające na 2,5 miliona euro. Ale Szuster nie gapa i Zahora za byle drobniaki nie sprzeda. Po sezonie odda go za darmo do Pisy Barczewo.

Natomiast Michał Zieliński tak łupał na bramę, że aż realizator z wrażenia zapomniał go uchwycić. No ale jak ktoś biega 6 sekund na setkę, to należy się z tym liczyć.

Warto zwrócić uwagę na nasze piękne stroje, które firma najk uszyła w Tajlandii. Zawsze to przyjemnie pograć z orzełkiem na piersi...



Przynajmniej widok na okolicę sympatyczny:

piątek, 30 stycznia 2009

Online Adebayor Translator

Leszek Miklas powinien natychmiast zakontraktować Emmanuela Adebayora do promocji napoju energetycznego (L)energy. Reprezentant Togo oprócz znakomitych umiejętności piłkarskich potrafi z nadzwyczajną prędkością komponować wypowiedzi. Wieść gminna niesie, że Ade był stałym klientem łódzkiego sklepu z dopalaczami. Jego przekaz werbalny przypomina Felipę Massę pokonującego 63 okrążenie toru Interlagos. Brytyjczycy w trosce o widzów postanowili opracować specjalne tłumaczenie:



Po takiej reklamie kolejki niedożywionych studentów oraz ciekawych świata gimnazjalistów ustawiały by się pod spożywczakami. Eljaszewicz do roboty!

środa, 28 stycznia 2009

Elokwentny Borys


Jakiś czas temu miałem przyjemność zrobienia wywiadu dla lokalnej gazety ursynowskiej "Passa" z Arielem Borysiukiem. Było to nasze drugie spotkanie i muszę przyznać, że chłopak ma poukładane w głowie. Od samego poczatku ujmuje profesjonalizmem w najdrobniejszych detalach. Wiadomo, jak to jest z większością młodych gwiazdorów - lans, lans, lans. U Ariela jest to wszystko elegancko wyważone. W tej materii nie brał przykładu z niewiele starszych kolegów - Augustyna i Korzyma. I tak ja przy kawce, a on przy szklance wody mieliśmy okazję do dłuższej rozmowy. Pytania trochę drętwe, ale wynikają z obowiązujących mnie konwenansów. Zapraszam.

Do Legii trafiłeś z rodzinnej Białej Podlaskiej w wieku niespełna 16 lat. Nie miałeś problemów z aklimatyzacją w stolicy? Z dnia na dzień musiałeś się usamodzielnić, będąc z dala od domu.

Przyznam szczerze, że na początku było dosyć ciężko. Przez pierwsze dwa tygodnie starałem się przyzwyczaić do życia w Warszawie. Mieszkałem z kolegą, który razem ze mną występował w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy. Potem wszystko potoczyło się naprawdę bardzo szybko. Pograłem pół roku w Młodej Ekstraklasie, następnie wyjechałem na dwa obozy przygotowawcze z pierwszą drużyną i już w niej zostałem. Na pewno problemy były, ale tylko na początku pobytu w stolicy.

Warszawa to miasto pełne pokus. Wielu młodych zawodników się tutaj pogubiło, jak chociażby Kamil Grosicki, który przychodził do Legii w tym samym czasie co ty. Nie kusi cię czasem aby ruszyć w miasto?

Szczerze powiedziawszy, to nie. Odkąd jestem w Legii jeszcze ani razu nie byłem na dyskotece. Jeżeli już się spotykam z kolegami, to u siebie w Białej Podlaskiej. Nie chcę ryzykować, bo wiadomo że jeśli się w coś wciągnę, to może się to dla mnie źle skończyć. Na wszystko przyjdzie czas, również i na zabawę.

A jak ci się mieszka na Ursynowie?

Fajnie. Na prawdę na nic nie mogę narzekać. Ursynów bardzo mi się podoba i z pewnością jeszcze parę lat tu pomieszkam.

Ostatnio w mediach pojawiła się informacja, że po odejściu Aleksandara Vukovica masz problem z dojazdami na treningi. W związku z tym jesteś skazany na komunikację miejską, czy też któryś z kolegów służy pomocą?

Rzeczywiście wcześniej wraz z Maćkiem Rybusem przeważnie zabieraliśmy się z Vuko. Na szczęście wielu kolegów z drużyny mieszka na Ursynowie. Czasami zabieramy się z Tomkiem Kiełbowiczem lub Maćkiem Iwańskim. Zawsze znajdzie się ktoś kto nas podrzuci, więc nie ma z tym większego problemu.

Nie jest tajemnicą, że to właśnie Vuko był twoim mentorem, a zarazem i przyjacielem. Od początku sprawował pieczę nad tobą, zarówno na boisku jak i poza nim. Odchodząc z Legii, to właśnie ciebie wskazywał na swojego potencjalnego następcę. Chyba miał on spory wpływ na twoją osobę?


Oczywiście, dla mnie Vuko był jedną z najważniejszych osób w Legii. Kiedy przychodziłem do pierwszej drużyny towarzyszyły mi ogromne nerwy i to właśnie on wziął mnie pod swoje skrzydła. Opiekował się mną i jestem mu za to naprawdę bardzo wdzięczny. Teraz niestety zmienił barwy klubowe, ale taka jest piłka. Z reguły nie występuje się tylko w jednym klubie przez całą karierę, poza pojedynczymi wyjątkami. Muszę sobie teraz jakoś radzić bez niego, chociaż nie ukrywam że mi go tutaj brakuje. Trzeba jednak grać dalej, robić swoje, ale niestety już bez Vuko.

Teraz przyjdzie ci rywalizować o miejsce w pierwszym składzie z ulubieńcem warszawskiej publiczności – Tomaszem Jarzębowskim.

Na pewno konkurencja w składzie jest korzystna dla każdego. Wiadomo, że lepiej rywalizować o miejsce w wyjściowym składzie z dobrym zawodnikiem, niż mieć pewny pierwszy skład. W przeciwnym razie nie podnosisz swoich umiejętności, dlatego ja się bardzo cieszę, że Tomek przyszedł do Legii. Jest wychowankiem tego klubu i to normalne, że kibice go uwielbiają, a do pierwszego meczu inauguracyjnego zostało jeszcze dużo czasu i walka o miejsce w wyjściowej jedenastce trwa.

Jesteś przygotowany fizycznie na regularną grę przez 90 minut?

W pierwszej rundzie zagrałem tylko jeden mecz w pełnym wymiarze czasowym. Wiadomo że, jeszcze nie jestem w takim wieku, w którym mógłbym występować na tym poziomie, regularnie przez 90 minut. Teraz trenujemy bardzo intensywnie nad kondycją, także mam nadzieję że będzie z tym elementem coraz lepiej.

Na półmetku rozgrywek Legia zajmuje drugą lokatę, z takim samym dorobkiem punktowym jak poznański Lech. Zdaje się jednak, żę to na poznaniakach ciąży większa presja w walce o tytuł mistrzowski.

Dokładnie. Wszyscy upatrują w nich głównego faworyta do zdobycia tytułu. Myślę jednak, że to nawet korzystna sytuacja dla nas. Startujemy spokojnie z drugiej pozycji i nikt nie wywiera na nas niepotrzebnej presji. Dla nas jest sprawą jasną, że walczymy o mistrzostwo. Przed Lechem jeszcze mecze w Pucharze UEFA i w związku z tym wystartują trochę wcześniej niż reszta stawki, co może mieć w perspektywie całej rundy niekorzystny wpływ na ich formę. My jednak skupiamy się na sobie i w każdym meczu będziemy walczyć o trzy punkty. A co z tego wyjdzie, to zobaczymy w maju.

A jak oceniasz potencjał obu zespołów? Jako jedyny z zawodników Legii miałeś już okazję występować przeciwko nowemu nabytkowi Lecha – Harisowi Handžiciowi.

Zgadza się, graliśmy przeciwko sobie na turnieju reprezentacji do lat 19 w Sarajewie. To bardzo dobry zawodnik, obdarzony świetnymi warunkami fizycznymi. Na pewno jest bardzo niewygodny w kryciu dla obrońców. Niemniej jednak konkurencje w Lechu ma ogromną, ale trener Smuda nie boi się stawiać na młodych zawodników, co może wyjść tylko na plus poziomowi rozgrywek, jak i samemu zawodnikowi.

Twoi koledzy z kadry do lat 19 – Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak mieli już okazję zaprezentować swoje umiejętności na zgrupowaniu pierwszej reprezentacji Polski. Czujesz się już na siłach, aby zadebiutować w kadrze Leo Beenhakkera?

Przyznam szczerze, że jeszcze nie widzę siebie w pierwszej reprezentacji. Daje sobie jeszcze dwa lata, żeby się w pełni ukształtować jako piłkarz i mam nadzieję, że zostanie to dostrzeżone. Narazie nie mam żadnej napinki na grę w kadrze. Skupiam się na treningach i występach w Legii, a spokojnie przyjdzie i czas na występy z orzełkiem na piersi.

Podobno twoim klubem marzeń jest Manchester United?

Tak, zgadza się. To mój ulubiony klub zagraniczny. Właśnie podczas grudniowej przerwy byłem na stadionie Old Trafford, gdzie swoje mecze rozgrywają popularne ''Czerwone Diabły''. Obiekt zrobił na mnie niesamowite wrażenie.

A twój piłkarski wzór?

Pomimo, że sympatyzuje z Manchesterem United, to jednak piłkarskim wzorem jest dla mnie Steven Gerrard z Liverpoolu.

sobota, 24 stycznia 2009

Powrót laluni


Po czterech latach rwania dup w moskiewskich klubach wraca do Polszy znany baletmistrz, rodzimy odpowiednik Cristiano Ronaldo (i bynajmniej nie chodzi tu o umiejętności piłkarskie, bo każdy ma takiego Cristiano na jakiego zasłużył) - Damian Gorawski. Od rundy wiosennej będzie hasał po boiskach ekstraklasy w barwach Górnika Zabrze. Niezwykle radośnie na tą informację zareagowali kibice Ruchu Chorzów, którego Gora jest wychowankiem. Pierwsza okazja do konfrontacji z kibicami eRki przyjdzie niezwykle szybko, bo już w pierwszej kolejce po zimowej przerwie, przy okazji Wielkich Derbów Śląska. Szykują się nie lada emocje. Ponad 30 tysięcy fanów ''Niebieskich'' będzie strzelać z pestek słonecznika...

Wracając do Damiana, to należy przyznać, iż oszałamiającej kariery w Rosji nie zrobił. Rozegrał 39 spotkań, w których strzelił 5 bramek. Trudno jednak o dobrą grę, kiedy w głowie brzęczał mu wyłącznie piłkarski mainstream - hajs & WAG's. Kasa na koncie się zgadzała, to i dupeczek sporo się przewinęło. Najpierw Gora długo był związany ze znaną w szczecińskim środowisku Natalią Siwiec, która swego czasu załapała się na sesję do CKM-u. Potem dosyć głośno prali własne brudy na łamach prasy, a Natalia błyskotliwie stwierdziła - "Dopiero z "Faktu" dowiedziałam się, że Damian już dawno mnie nie kochał. Przez cały ten czas to on mnie oszukiwał. Ja nie karmiłam go pięknymi słówkami. Widziałam, że jest źle, brakowało między nami ciepła i miłości. Skończyłam to i cieszę się z ucieczki od kłamstwa".

Gora pogrążony w smutku i rozpaczy szybko znalazł pocieszenie w ramionach blondwłosej Kasi Kraszewskiej, która miała słabość do środowiska sportowego . Wcześniej była dziewczyną m.in. Przemka Salety i Mateusza Borka. Podobno fakt, iż Damian jest dobrze zarabiającym piłkarzem nie miał dla niej żadnego znaczenia. Kochałaby go tak samo nawet jeśli byłby hutnikiem lub górnikiem. Ich związek jednak nie przetrwał zbyt długo.

Gdy niechybnie zbliżał się kres występów nad Wołgą, Damian postanowił ocieplić stosunki na linii Warszawa - Moskwa. Wyrwał więc rosyjską Martę Żmudę - Trzebiatowską, która jest gwiazdeczką tamtejszych seriali. Maria Gorban, bo tak nazywa się ta niewiasta była podobno w siódmym niebie gdy Gora pokazał jej Wieżę Eiffela w sylwestra. Nie wiadomo jednak, czy uczucie jest na tyle silne, aby rosyjska WAG przeniosła się z ojczyzny Rasputina do obskurnego Zabrza. Narazie będzie dzwonić, teraz są takie atrakcyjne pakiety...

Największy hit a propos Gorawskiego dopiero przed nami, który jest jednocześnie kwintesencją jego próżności i głupoty. Anonimowo sprzedał go jeden z dziennikarzy, a historia jest najprawdziwsza z prawdziwych - cytuje:

"Otóż wyobraźcie sobie, że dzwoni DG do gościa, z którym miał na pieńku (o kobietę poszło, oczywiście) i mówi tak: - Kurwa, zobaczysz kurwa, pożałujesz! Chcesz się zmierzyć? Chcesz się kurwa zmierzyć? Zobaczymy, czy jesteś taki kozak. Zobaczymy! Dopierdolę ci, rozumiesz? Po prostu przyjdź, ja przyniosę swoją torbę z ciuchami, ty swoją i zobaczymy, kto ma lepsze! Zobaczymy, czy jesteś taki mocny!"

Podobno Gora dopierdolił mu strasznie w Emporio Armani i Dolce Gabbanie (ulubionej marce DG, zbieżność inicjałów nieprzypadkowa).

Co by jednak o nim nie mówić, to na pewno rodzima liga zyska trochę kolorytu na jego transferze. To nadal całkiem niezły zawodnik jak na polskie warunki, który rozegrał 14 spotkań w kadrze, a kiedyś nawet strzelił bramkę Realowi Madryt na Santiago Bernabeu. Ave Gora!

niedziela, 4 stycznia 2009

Najgorszy tancerz wśród Kanonierów? - Łukasz Fabiański

Taką opinię o byłym bramkarzu Legii Warszawa wygłosił klubowy kolega - Theo Walcott, który uczestniczył w programie Team Mates. W ten sposób Łukaszowi przepadła niepowtarzalna szansa na udział w kolejnej edycji Tańca z Gwiazdami.



Polecam także inne odcinki programu, które dotyczą m.in. Chelsea Londyn, Manchesteru United, Evertonu czy Celtiku Glasgow.

sobota, 3 stycznia 2009

Ciężki (styczniowy) żywot piłkarza...

W dzisiejszym "Przeglądzie Sportowym" znajdziemy ciekawy tekst o obozach przygotowawczych rodzimych kopaczy. Miesięczny pobyt zespołów ekstraklasy w ciepłych krajach autor określa mianem katorgi. Trudno się z nim nie zgodzić, jeżeli mówimy o żmudnym i monotonnym rozkładzie dnia - śniadanie, trening, obiad, znowu trening, kolacja, odprawa, odnowa biologiczna. Dodatkowo przez 30 dni budzisz się obok kolegi z drużyny. Kto by się z takiego rozwiązania ucieszył? Pewnie poza byłym reprezentantem Anglii Graeme'm Le Saux (na zdjęciu) i Tomkiem Jacykowem - nikt.

Swoje sposoby na nudę i monotonnie podczas takich zgrupowań mają Rosjanie i Ukraińcy. W tym samym artykule można znaleźć informację, że w hiszpańskiej Olivie (wybiera się tam Wisła Kraków), zaledwie w odległości 200 metrów od ośrodka treningowego na znudzonych piłkarzy czekają prostytutki. Podobno ich główny target, to zawodnicy z drużyn rosyjskich i ukraińskich, którzy ochoczo podchodzą do tematu. Apropos najstarszego zawodu świata i Wisły Kraków, to przypomniała mi się historia z przed kilku lat, kiedy to enfant terrible polskiej piłki - Igor Sypniewski, poinformował podczas treningu Henryka Kasperczaka, że musi niezwłocznie skorzystać z usług prostytutki. Od tak, Sypka nagle przypiliło.

Ciekawe sposoby na wspólną rozrywkę podczas zgrupowań mają Portugalczycy. Oto trzy filmiki, które nakręcono podczas zgrupowania w Viseu, przed Euro 2008.

Capoeira w wykonaniu Naniego. Mikrofon krzepko dzierży w dłoni Miguel Veloso. Przyglądają się Raul Meireles i Bruno Alves.


Miguel Veloso z Nanim prezentują swoje skillsy przy użyciu piłeczki tenisowej. Polskim zawodnikom poniższe popisy nie są wskazane.


Trzeci filmik jest zdecydowanie najbliższy polskim piłkarzom. Miguel Veloso mierzy się w PES'a z Bruno Alvesem.


PS. Żeby nie być przesadnie homofobicznym polecam fragment autobiografii wspomnianego Le Saux, gdzie zdecydowanie zaprzecza pogłoskom o jego preferencjach seksualnych. Jest po prostu trochę inny... ;)
http://www.timesonline.co.uk/tol/sport/football/premier_league/article2419068.ece